Kilka słów o zachowaniach werbalnych

Skinner opisał, że istnieje coś takiego jak zachowania werbalne. Mówiąc ogólnie – takie zachowania dźwiękowo-językowe, które służą osiąganiu konkretnych celów. Jeśli zostaną wzmocnione przez środowisko np. poprzez dostarczenie konkretnej rzeczy po wydaniu określonego komunikatu – będą częściej przez osobę praktykowane w celach, w których zostały zaprezentowane. Może nam to zobrazować sytuacja – dziecko chce pić, zaczyna sięgać po butelkę, nie daje rady i wymawia np. „Pić”, mama podaje butelkę dziecku, a dziecko zaspokaja swoją potrzebę.  Takie zachowania możemy określić mianem mowy. Ponieważ spełniają założenie jej definicji – używania języka w celu porozumiewania się. W oparciu o zachowania werbalne wykształciła się metoda opisywana jako metoda zachowań werbalnych, na której bazuje podejście VB-MAPP (niedługo szczegółowo Wam ją przedstawię).

Jeśli chcecie poczytać więcej na temat zachowań werbalnych z ust Skinner’a, zajrzyjcie do jego książki pt: „Behawioryzm”.

 

Motywacja kluczem do rozwijania mowy

Poprawna mowa wykształca się na bazie motywacji. Oczywiście jeśli dziecko ma prawidłowy słuch i kompetencje werbalne. Naszą motywacją jest otoczenie, ludzie, z którymi chcemy nawiązać kontakt jako małe dzieci, rzeczy i aktywności, które chcielibyśmy dostać. Szybko łapiemy, że aby to osiągnąć, trzeba wydać celowo z siebie jakiś dźwięk lub też wykazać inne zachowanie (np. wskazać – gest wskazywania powinien pojawić się do 18mca życia dziecka). Następnie dźwięki te ulegają przeobrażeniom w głoski, sylaby, słowa, zdania… Mama zaczyna się częściej uśmiechać lub mówić do dziecka gdy tylko dziecko zaczyna wydawać dźwięki, i tym oto sposobem naturalnie wzmacnia zachowania dziecka. Wygląda to zupełnie inaczej u dzieci, dla których środowisko zewnętrzne nie jest wzmacniające. Istnieje wówczas konieczność uczenia ich nabywania umiejętości komunikacji krok po kroku.

I właśnie z tego powodu psychologowie twierdzą, że dzieci nieposługujące się mową mogą prezentować duży repertuar zachowań trudnych – nie mają one odpowiedniego narzędzia, które pozwala im wyrażać swoje potrzeby i pragnienia. Dlatego tak ważne jest włączenie dziecku komunikacji alternatywnej – PECSów, gestów lub mówika, jeśli wywoływanie mowy nie przynosi efektów. A to co zostanie włączone, zależy od oceny, co będzie dla dziecka najlepsze.

Dlaczego wydawanie dźwięków to nie mowa?

Często rodzice dzieci z autyzmem błędnie określają, że dziecko „mówi”. Dlaczego błędnie? Dlatego, że wydobywane przez dzieci dźwięki niczemu nie służące – nazywane echolaliami, wcale nie świadczą o porozumiewaniu się. Mam tutaj na myśli dzieci u których powinna rozwijać się mowa na bazie słów. Mogą być sygnałem o kompetencjach werbalnych. Mówiąc o niczemu nie służących dźwiękach mam na myśli wydobywanie z siebie tylko kilku dźwięków „aaaa”, „uuu”, „bababa” u dziecka w wieku 2 lat które raczej przypominają gaworzenie ale nie pojawia się w reakcji na to, co mówi np. rodzic. Celem tych dźwięków nie jest też nawiązanie kontaktu z drugą osobą ani nazywanie przedmiotu. Dziecko może też już znać jakieś słowo, i wykorzystywać je do określenia wszystkich rzeczy/aktywności, bo skojarzyło, że po tym komunikacie dostało kiedyś coś bardzo dla niego istotnego. Może też w ten sposób nazywać wszystkie swoje ulubione rzeczy, ale również jest to znak o tym, że mowa nie spełnia takiej funkcji, jaką powinna. Oczywiście pamiętamy o tym, że każde z dzieci z zaburzeniami mowy i rozwoju mają zupełnie inne umiejętności werbalne, więc każde z nich wymaga również osobnej diagnostyki w zakresie kompetencji oraz indywidualnych działań terapeutycznych.

Wszystkie kwestie związane z mową do tego momentu nie wydają się trudnością, dopóki opiekunowie nie stykają się z grupą rówieśniczą dziecka i nie zaczynają porównywać jego umiejętności. O ile w ciągu pierwszych 2 lat jest to mało wyraźne, tak w kolejnych miesiącach i latach odstępstwo od normy zaczyna przybierać na sile. Dziecko osiąga wiek 2-2,5 lat, niewieloma rzeczami się interesuje i nie potrafi się komunikować na odpowiednim poziomie – to nie czas na porady w internecie, a niezwłoczną konsultacje ze specjalistą! Uleganie pobłażliwości koleżanek, twierdzących, że nie trzeba się martwić, na niewiele się przyda. Z tych oto powodów rodzice zbyt późno ubiegają się o pomoc. Rozpoczynanie terapii w późnym wieku, ok 6 roku życia, znacznie zmniejsza szanse na rozwój mowy. Jest to też kwestia indywidualna i zależna od postawionej diagnozy. Dlatego tak ważne jest aby zgłosić się po pomoc w odpowiednim czasie i wyrzucić z głowy informacje, że „niektóre dzieci zaczynają później mówić” bo to istna bzdura, opóźnienie mowy świadczy o tym, że coś jest na rzeczy, ale trzeba sprawdzić co.

Poza opóźnianiem procesu diagnostycznego, częstym błędem rodziców dzieci niemówiących jest nadopiekuńczość odbierająca dziecku szanse rozwoju. W tym przypadku nawiązuję do stawiania dziecku wszystkiego w zasięgu ręki lub wyprzedzanie jego pragnień. Są to takie działania jak np. wymienianie mu zabawek aby się przypadkiem nie znudziło, przesadne kontrolowanie czasu dziecka i nie pozostawianie go samego sobie na czas zabawy lub wyprzedzanie pragnienia lub głodu „bo dawno nie piło/nie jadło”. Takie zachowania rodzica powodują, że sytuacji do wyrażania prośby jest mniej, więc jeszcze mniej jest motywacji. Robienie prezentacji zabawek i jedzenia, które lubi, tuż po tym, jak zaczęło płakać (kiedy nie mamy pojęcia co się dzieje) powoduje wzmacnienie tego zachowania i to płacz może stać się językiem, którym będzie posługiwało się dziecko w celu zakomunikowania o potrzebie. Niczym noworodek.

A co konkretnie chcemy osiągnąć terapią?

Początkowym celem w terapii behawioralnej jest nauczenie proszenia o ważne rzeczy dla dziecka. Dopiero, gdy dźwięki dostaną się pod kontrolę werbalną, i zaczną być wypowiadane adekwatnie do sytuacji np. proszenie o picie poprzez „Pi” a jesteśmy pewni, że o to chodzi bo zjadło wcześniej słonego paluszka i gdy dajemy – dziecko bierze i pije – możemy stwierdzić, że używać mowy funkcjonalnie – prosi adekwatnie o ważne dla niego rzeczy (używa mandów). Na tych podstawach możemy dalej ją rozwijać.

Nie nauczymy dziecka na początkowym etapie komunikowania o własnych stanach emocjonalnych, choć wiem, że rodzicom na tym bardzo zależy, bo nie mamy pojęcia, co dziecko przeżywa. Zatem podpowiadanie dziecku komunikatów o przypuszczalnie odczuwanych przez nie emocjach nie mają tutaj najmniejszego sensu (chyba, że płacze bo się przewróciło) bo możemy je tylko bezpodstawnie indukować – co jest karygodnym błędem gdyż dziecko może tego w ogóle nie odczuwać!

Jak to robić?

W terapii behawioralnej dziecko uczy się mowy poprzez mandowanie. Czyli opisane wyżej proszenie o ulubione rzeczy lub aktywności. Dziecko będące w terapii behawioralnej, najpierw uczy się, że to np. rodzic, czy terapeuta, jest źródłem ciekawych rzeczy, które lubi dziecko, bo to on zaczyna kontrolować ich dostarczanie. Uczy się w taki sposób, że terapeuta dostarcza tych rzeczy na początku tak po prostu, bez wykonywania zadań, z tą różnicą, że dziecko przestaje mieć do nich swobodny dostęp, po to aby utrzymywało wysoki poziom motywacji na czas nauki i terapii. To jest też czas nawiązywania relacji z dzieckiem.

To temu przeciwne są podejścia niedyrektywne, błędnie określające powyżej opisaną sytuację przekupowaniem dzieci przez nagradzanie. Zarówno błędne jest określenie przekupstwa - bo nie oferuje się dziecku dodatkowej korzyści po tym, jak wyraziło niechęć do współpracy, jak jest w przekupowaniu. Jak i błędne jest stosowanie określenia "nagradzania" - bo dziecko dostaje wzmocnienie – a wzmocnienie ma wartość istotną dla dziecka, nagroda wcale nie musi. 

Dlatego rolą terapeuty poza odpowiednią oceną zachowań dziecka, dostosowywaniem IPETów do deficytów i sposobów uczenia dziecka i prowadzenie terapii według określonych zasad w TB, jest dbanie o to, aby dziecko miało wzmocnienia – mogą być nimi nie tylko rzeczy ale interakcje społeczne, wspólna zabawa, rozmowa, jedzenie oraz dostarczania ich na taki okres czasu aby uniknąć wysycenia się nimi. Następnie dziecko uczy się już ściślej – współpracy. Czyli wykonywania zadania po wykonaniu polecenia – np. nałożenie klocka jeden na drugi, włożenia go w odpowiednie miejsce za co jest wzmacniane ulubioną aktywnością, zabawką, czy smakołykiem. Nauka współpracy dziecka z terapeutą jest konieczna, ponieważ jeśli dziecko odmawia wykonywania poleceń, będzie miało mniejsze szanse aby nabywać nowe umiejętności.

Do rzeczy:
Szczegółowo przedstawioną poniżej metodę znajdziecie w książce „Metoda zachowań werbalnych” M. Lynch Barbera.

Wygląda to w taki sposób, że dziecku prezentowany jest przedmiot, a terapeuta powtarza trzykrotnie jego nazwę, parując ją z przedmiotem (konkretną nazwę z rzeczą), który pokazuje, odczekuje chwilę (ok 3 sek) i jeśli dziecko wyda z siebie jakiś dźwięk, przedmiot zostaje mu dostarczony. Jeśli nie wyda, a terapeuta trzykrotnie go powtórzył, dziecko również go dostaje. Chodzi o stworzenie „skojarzenia”, że jeśli dziecko chce rzecz/aktywność, to musi wydobyć z siebie dźwięk. Jeśli dźwięki będą pojawiały się za każdym razem po prezentacji przedmiotu, kolejnym etapem będzie wywoływanie określonych głosek czy sylab na konkretne rzeczy. Możemy robić to taki sposób, że prezentujemy przedmioty, czy dajemy dziecku małą próbkę czekoladki i wyczekujemy, że wyda dźwięk/nazwę aby poprosić o więcej. Dużo prościej jest, kiedy dziecko zaczyna wydawać określone dźwięki – wtedy możemy od razu poszerzać zakres głosek, sylab czy słów. Jeśli jesteśmy pewni, że dziecko używa konkretnych określeń na konkretne rzeczy, nie myląc się – zwiększamy wymagania, dodając kolejne słowo do mandu np. „chcę ciastko”.

Kolejnym etapem, gdy dziecko posiada już zasób „mandów” jest przygotowanie środowiska w taki sposób, aby stworzyć dziecku jak najwięcej sytuacji do „proszenia” o preferowane konkretne przedmioty/aktywności/jedzenie by mogło częściej korzystać z komunikacji werbalnej:

  • umieszczamy rzeczy poza zasięgiem ręki dziecka, pozostawiając je w zasięgu wzroku, by prosiło nas o ich dostarczenie wypowiadając konkretne słowo
  • dalej ćwiczymy mowę w nieobecności przedmiotu w zasięgu wzroku
  • Jednak jeśli chcecie wiedzieć jak dokładnie to robić, odsyłam do powyżej zarekomendowanej literatury.

Co jest ważne:

  • Żadnego z etapów nigdy nie pomijamy, rozszerzamy repertuar mandów jednowyrazowych zanim wejdziemy na pozycję dwuwyrazową.
  • NIGDY NIE UCZYMY określania przedmiotu za pomocą określenia „TO”! Jest to ogromny błąd!
  • Uczymy konkretnych nazw konkretnych czynności „napraw”, „zasuń”, „otwórz” itp.
  • Uczenie dziecka „daj” nie jest najlepszym dodatkowym słowem – pomyślcie sobie, że dziecko może zatrzymać się na tym etapie, a używanie tego zwrotu nie jest ani uniwersalne ani kulturalne.
  • Zanim wdrożycie 3 elementową konstrukcję zdania, warto nauczyć dziecko proszenia w różny sposób po przez np. „poproszę”, i tutaj dopiero może pojawić się „daj”